Dzięki fotoradarom kosili kasę, aż miło. A teraz? Teraz idzie bieda
Oj, niedobrze, niedobrze... Idzie bieda. Konkretnie dla gmin. A jeszcze konkretniej dla tych, które znaczącą część swojego budżetu oparły na dochodach z fotoradarów, ustawianych i obsługiwanych przez samorządowe służby porządkowe.
Jak słychać, w myśl ustawy przygotowywanej przez posłów PO urządzenia te mają zostać przejęte przez Inspekcję Transportu Drogowego. Kiedy nowe prawo mogłoby wejść w życie? Pewnie tuż przed kolejnymi wyborami parlamentarnymi, aby przysporzyć pomysłodawcom trochę głosów zmotoryzowanych obywateli. Plan to chytry i z szansami na powodzenie, albowiem zdecydowana większość kierowców przyklaśnie zapowiadanym zmianom. Czy słusznie? Warto spojrzeć na sprawę szerzej, odrzucając emocje i stereotypy.
Zacznijmy od wspomnianych finansów. Postawmy się w sytuacji wójta, zarządzającego terenem z lichą ziemią, bez przemysłu i jakichkolwiek atrakcji turystycznych. Zupełnie jak w piosence:
"Ni wyżyna, ni nizina,
Ni krzywizna, ni równina -
Taka gmina.
Ani piasek, ani glina,
Tylko lasek i olszyna -
Taka gmina.
Ani POM-u, ani młyna,
Krzyż, chałupy i krowina -
Taka gmina..."
W "takiej gminie" trudno liczyć na wpływy z podatków. Skąd zatem brać pieniądze na konieczne wydatki? Cóż, trzeba brać sprawy w swoje ręce, zainwestować w fotoradar, ustawić go w odpowiednim miejscu, zatrudnić pana Janka do technicznej obsługi urządzenia oraz panią Zosię do wysyłania mandatów. A potem cieszyć się z szybko pęczniejącego gminnego konta bankowego.
Odebranie lokalnym władzom prawa do czerpania dochodów z fotoradarów naruszy materialne fundamenty ich funkcjonowania, więc w gruncie rzeczy będzie stanowiło cios w ideę samorządności. Próżne są także nadzieje, że zyska na tym budżet państwa, zasilany przez Inspekcję Transportu Drogowego. Gminne straże mają wieloletnie doświadczenie w skutecznym egzekwowaniu kar na podstawie zdjęć z przydrożnych mierników prędkości. Dlatego koszą kasę, aż miło. ITD, krępowana wymogami biurokracji i obiekcjami prawników, radzi sobie z tym o niebo gorzej, o czym świadczą kompromitujące wręcz wskaźniki wykonania ustalanego przez resort finansów planu dochodów z mandatów za wykroczenia drogowe.
Pogorszy się również bezpieczeństwo na drogach. O zbliżaniu się do państwowego fotoradaru ostrzega pokładowa nawigacja w samochodzie, znaki ustawiane przy drogach. Umieszczoną na wysokim maszcie żółtą "budkę dla sępów" łatwo dostrzec. Owszem, na jej widok trzeba trochę zwolnić, ale po chwili znów można dać ostro po gazie. Z fotoradarami gminnymi tak łatwo nie pójdzie. W ich wypadku zagrożenie nie ma charakteru punktowego, lecz obszarowy, lokalizacja pułapek jest zmienna, a ostrzeżenia wielce nieprecyzyjne. "Kontrola radarowa na odcinku 600 metrów"... I bądź tu, człowieku, mądry... Przejechałeś już długą prostą ze świeżo położonym gładkim asfaltem i ograniczeniem prędkości do 40 km/godz., minąłeś wszystkie podejrzane kubły na śmieci i dziuple w drzewach, więc sądzisz, że niebezpieczeństwo minęło, a tu okazuje się, że miejscowi złośliwcy ustawili fotoradar przed przejściem dla pieszych, przy szkole. I kto mógł się tego spodziewać...
Po odebraniu strażom miejskim i gminnym prawa do ścigania i karania przekraczających dopuszczalną prędkość kierowców trzeba będzie zwolnić znaczącą część funkcjonariuszy tych służb. Wzrośnie bezrobocie, pojawią się frustracje, pogłębią patologie. Trauma pozbawionych ulubionego zajęcia, a zatem i sensu życia byłych strażników odbije się na ich rodzinach. Czy naprawdę o to chodzi projektodawcom omawianej ustawy?
Cała nadzieja w tym, że ich nieprzemyślane propozycje oprotestuje i storpeduje polityczna opozycja.
Redakcja serwisu Poboczem.pl nie ponosi odpowiedzialności za wyrażane w komentarzach słowa (a także czyny) osobników, których IQ i poczucie humoru nie pozwoliło na przyswojenie treści artykułu...
Artykuł pochodzi z kategorii: Naszym zdaniem
Reklama
Reklama
Masz ciekawy temat? Coś Cię drażni? Chcesz coś zmienić?
Napisz do nas