Główny oręż drogowców to sól. Jest wszędzie
Zima. Wydawało się, że w tym roku w ogóle się nie pojawi, ale jednak nadeszła. Trzyma ostry mróz, w wielu rejonach kraju spadł śnieg. I jak zwykle zirytował kierowców. Pomyśleć, że zgodnie z formułowanymi przed pół wiekiem przez futurologów przepowiedniami na bardzo odległy wówczas, wręcz mityczny, rok 2000, wszystkie główne drogi, jak również miejskie ulice i chodniki, winny dziś być już podgrzewane. Obiecanki-cacanki...
Ze skutkami zimy można walczyć, można też próbować się do nich dostosować. Tak jak czynią to Skandynawowie lub choćby, w terenach górskich, Słowacy, którzy zamiast drogi odśnieżać, posypują je żwirem, szutrem czy piaskiem. W naszych warunkach klimatycznych, z częstymi zmianami temperatur, takie metody podobno się nie sprawdzają. Nie zyskują też aprobaty zmotoryzowanych.
Głównym orężem polskich drogowców w zmaganiach ze śniegiem i gołoledzią pozostaje od lat sól. Jest wszędzie. Na drogi krajowe i autostrady trafia rocznie 200-300 tysięcy ton chlorku sodu.
- Jechałem niedawno autostradą A4 z Krakowa do Wrocławia - opowiada jeden z kierowców. - Trasa była niby sucha i czysta, ale cały czas spod kół unosiła się solna mgiełka. Po przyjeździe na miejsce karoseria mojego samochodu była pokryta grubą warstwą białego nalotu.
Sól niszczy blachę i gumę. Szkodzi konstrukcjom mostów, przyspiesza pękanie asfaltu. Powoduje cierpienia zwierząt. Wraz ze ściekami trafia do rzek. Przenikając do gleby, zabija rośliny. Owszem, można ją zastąpić innymi, bezpieczniejszymi środkami, ale polskie prawo, jak alarmują eksperci Instytutu Koźmiana, utrudnia lub wręcz uniemożliwia ich stosowanie.
Listę środków, których można używać do usuwania i lodu z dróg publicznych, zawiera rozporządzenie ministra środowiska. Jest to wykaz sztywny, a zatem dodanie do niego jakiegokolwiek nowej substancji wymaga zmiany przepisów. Zdaniem specjalistów, znacznie rozsądniejsze byłoby ogólne określenie warunków, jakie muszą spełnić specyfiki odśnieżające i wskazanie certyfikującej je instytucji. Takie postawienie sprawy pozwoliłoby w szerszym zakresie stosować bezpieczniejsze, ekologiczne środki oparte na chlorku wapnia. Co ciekawe, niektóre z nich, opracowane i opatentowane przez polskich naukowców, mają wszelkie atesty, dopuszczające je do obrotu handlowego. Co z tego, skoro ich stosowania zabrania rozporządzenie ministra środowiska. To trochę tak, jak z antyradarami: wolno je sprzedawać i kupować, nie wolno używać...
Artykuł pochodzi z kategorii: Naszym zdaniem
Autor:
Reklama
Reklama
Masz ciekawy temat? Coś Cię drażni? Chcesz coś zmienić?
Napisz do nas