"Najgorszy minister w historii" spojrzał na zegarek i doszedł do wniosku, że jego czas już minął
Minister transportu Sławomir Nowak nie czekając na zapowiedzianą przez premiera restrukturyzację rządu postanowił zrestrukturyzować się samodzielnie.
Spojrzał na zegarek, doszedł do wniosku, że jego czas już minął i podał się do dymisji, która została przyjęta. Podobno z żalem. A poszło właśnie o ten zegarek, wart, według biegłych, kilkanaście tysięcy złotych. Prokuratura nie podważa wyjaśnień Nowaka, który tłumaczy, że szwajcarski czasomierz, a konkretnie pieniądze na niego dostał na 35. urodziny od własnej żony i córki, ale zarzuca byłemu już ministrowi, że ów prezent pomijał w swoich oświadczeniach majątkowych.
Trzeba przyznać, że Sławomir Nowak jako szef resortu transportu od początku nie miał łatwego życia. Już sama nominacja politologa na to stanowisko budziła wątpliwości, co najmniej tak poważne, jak powierzenie teki ministra sprawiedliwości filozofowi Jarosławowi Gawinowi. O ile jednak Gowin nadrabiał braki w kompetencjach surową miną i pryncypialnością poglądów, to Nowak w żaden sposób nie potrafił wyrobić sobie autorytetu. Właściwie wszystko co robił lub czego nie robił spotykało się z krytyką.
Gdy odwiedzał place budów autostrad, wyszydzano jego ciągotki do "gospodarskich wizyt" w starym stylu. Gdy nie odwiedzał - wytykano brak zainteresowania. Kolejarze, drogowcy, transportowcy widzieli w nim kompletnego ignoranta. O opiniach nie związanych z rządem polityków nawet szkoda gadać. Najlepiej wyraża je rzecznik Solidarnej Polski, który uznał Nowaka za "najgorszego ministra w historii III RP". Swoje wiedzą też oczywiście internauci, którzy nie zostawiali na szefie resortu transportu suchej nitki.
No i do tego jeszcze ten cholerny zegarek... Prezent od najbliższych czy łapówka? Jeżeli prezent, to dziwne, że o takich wewnątrzrodzinnych podarkach trzeba informować cały świat, a spowodowanymi brakiem informacji lukami w oświadczeniach majątkowych musi zajmować się aż prokuratura. A jeżeli łapówka to... zdziwienie jest jeszcze większe.
Polska uchodzi za największy w Europie plac budowy dróg. Byłoby wielce zaskakujące i zawstydzające, gdyby przy takim rozmachu, zleceniach wartych miliardy euro, odpowiedzialnego za gospodarowanie ogromnymi pieniędzmi wysokiego urzędnika państwowego dało się skorumpować byle gadżetem. Luksusowa rezydencja na Florydzie, tajne konto w szwajcarskim banku, garaż pełen zarejestrowanych "na szwagra ze strony zięcia" Rolls Royce’ów i Bentleyów... To można by zrozumieć. Ale zegarek za pięć średnich krajowych pensji?
Ulga, z jaką wiele osób przyjęło dymisję Sławomira Nowaka, świadczy też o przecenianiu roli ministra transportu. Jego pozycja polityczna w rządzie ma znaczenie przy dzieleniu budżetu, ustalaniu nakładów na infrastrukturę, ale wpływ na realizację poszczególnych programów i konkretnych inwestycji jest bardzo ograniczony. Gdyby było inaczej, zmotoryzowani obywatele prawdopodobnie sami chętnie zrzuciliby się i sprezentowali mu najlepszy zegarek, jeśli tylko zyskaliby dzięki temu pewność, że drogi będą budowane szybciej i lepiej.
Niestety, tu działa skomplikowana machina. System określonych rozwiązań prawnych, zakorzenionych zwyczajów, współzależności. To on powoduje, że gdy na całym świecie wykonawcy wielkich państwowych zamówień kwitną, u nas popadają w ruinę. Ba, szefowie firm budowlanych, bankrutujących z powodu zaangażowania w budowę polskich dróg tłumaczą powody swoich problemów brakiem "partnerskiego zrozumienia" ze strony ministerstwa transportu. No to jak? Urzędnicy są nieczuli na bolączki branży i nie chcą renegocjować kontraktów, a jednocześnie ich szef łakomi się na zegarek, który okazuje się zresztą podróbką za parę stówek?
Sławomir Nowak z pewnością nie był, podobnie jak i jego poprzednicy, idealnym ministrem. Nie ma jednak co demonizować jego roli i czynić odpowiedzialnym za wszystkie problemy polskiego transportu i infrastruktury drogowej.
Artykuł pochodzi z kategorii: Naszym zdaniem
Reklama
Reklama
Masz ciekawy temat? Coś Cię drażni? Chcesz coś zmienić?
Napisz do nas