Teren zabudowany? Sąd upomina policjantów...
Pokutuje rozpowszechnione przekonanie, że odmowa przyjęcia mandatu (nawet wtedy, gdy wydaje się w pełni uzasadniona) nie ma sensu, gdyż sądy, które przejmują w takich przypadkach sprawę, z reguły przyznają rację policji a wymierzane przez nie grzywny są kosztowniejsze niż mandaty. Zatem - szkoda czasu, nerwów i pieniędzy.
Otóż, jak pokazuje życie, nie zawsze. Niekiedy warto walczyć o swoje, bowiem zdarza się, że wymiar sprawiedliwości opowiada się jednak po stronie obwinionego o popełnienie wykroczenia "krnąbrnego" kierowcy.
Przekonują o tym opisywane przez nas perypetie właściciela łady, przyłapanego w Krakowie przez patrol policji na przekroczeniu prędkości. Jechał 75 km/godz., czyli o 25 km/godz. za szybko, jako że peryferyjna ulica, na której się to działo, choć prowadzi przez niemal szczere pola, formalnie leży w obszarze zabudowanym.
Kierowca mandatu nie przyjął, sprawa trafiła do sądu, który podtrzymał decyzję policjantów i wyrokiem nakazowym nałożył na "pirata drogowego" grzywnę. Ten nie dał jednak za wygraną, czego następstwem były dwie rozprawy przed sądem rejonowym. Z takim samym skutkiem - tyle, że zmniejszono wysokość grzywny.
Nasz czytelnik odwołał się do sądu wyższej instancji, który owszem, uznał, że popełnił on wykroczenie, to jednak po uwzględnieniu wszelkich okoliczności zamienił grzywnę na naganę. A przy okazji mocno dostało się również... policji. "Celem działań funkcjonariuszy policji, kontrolujących prędkość poruszania się pojazdów, winno być dążenie do zapewnienia bezpieczeństwa w ruchu dla jego uczestników. Dokonywanie tej kontroli w miejscach takich jak w nin. przypadku wskazuje z prawdopodobieństwem bliskim pewności, iż cel działań był inny, chodziło o nałożenie pewnej ilości mandatów za przekroczenie szybkości, gdyż takie przypadki we wskazanym miejscu były łatwe do przewiedzenia.
Cel fiskalny (...) nie może więc usprawiedliwiać takiego działania, zwłaszcza gdy nadto organ kontrolujący sam nie przestrzega przepisów tej samej ustawy (nieprawidłowe zaparkowanie radiowozu w miejscu niedozwolonym). Nie bez znaczenia jest także fakt, że przekroczenie dopuszczalnej prędkości przez obwinionego nie było znaczne, a prędkość z jaką się poruszał (tj. 75 km/h), nie stwarzała w tym miejscu, o tej porze i w tych warunkach atmosferycznych, żadnego zagrożenia dla bezpieczeństwa ruchu i jego użytkowników. Dlatego w ocenie sądu odwoławczego istniały pełne podstawy do zastosowania wobec obwinionego nadzwyczajnego złagodzenia kary" - czytamy w uzasadnieniu wyroku, podpisanym przez sędziego Andrzeja Almerta z Sądu Okręgowego w Krakowie, Wydział IV Karny - Odwoławczy.
Takie słowa leją miód na serca kierowców, ale żeby nie było za słodko, sąd stwierdził jednocześnie, że "obwiniony nie jest uprawniony do tego, aby w trakcie prowadzenia pojazdu (...) samodzielnie oceniać czy każdy mijany przez niego znak drogowy jest posadowiony zasadnie i zgodnie z przepisami, czy nie (...) Brak mu bowiem nie tylko kompetencji, ale i wiadomości na temat kompletnych uwarunkowań, skutkujących posadowieniem w danym miejscu konkretnych znaków. Obwiniony ma więc obowiązek stosowania się do wszystkich znaków drogowych, które mija, także tych, które oceniając obiektywnie i z zewnątrz, są posadowione nieprawidłowo, bądź wbrew zasadom jakie winny być przestrzegane i stosowane przy ustalaniu sposobu oznakowywania poszczególnych odcinków dróg."
Słowem - głupie prawo, ale prawo. Prowadząc pojazd możemy psioczyć na bezsensowne umiejscowienie znaków drogowych, miotać przekleństwa na "kretynów", którzy je tak "posadowili", ale musimy się do nich stosować. Policja bowiem tylko czeka na niesfornych kierowców-krytykantów. A na łaskawość tudzież zdrowy rozsądek sądów nie zawsze przecież możemy liczyć...
Artykuł pochodzi z kategorii: Naszym zdaniem
Reklama
Reklama
Masz ciekawy temat? Coś Cię drażni? Chcesz coś zmienić?
Napisz do nas