Wielkie kłamstwa o autach elektrycznych? Tak się robi propagandę
W Europie trwa właśnie zakrojona na szeroką skalę kampania propagandowa mająca przekonać opornych kierowców do zalet samochodów elektrycznych. Słowa "propagandowa" używamy w pełni świadomie. Mało kto odwołuje się w niej bowiem do faktów...
Świetnym przykładem absurdalnej wręcz manipulacji jest chociażby niedawna kampania brukselskiej organizacji pozarządowej Transport & Environment (T&E). Jej twórcy przekonują, np. że "akumulator pojazdu elektrycznego (EV) po poddaniu recyclingowi zużywa zaledwie 30 kg surowców, podczas gdy przeciętny samochód w czasie swojego życia spala do 17 000 litrów benzyny". Co ma piernik do wiatraka?
Autorzy raportu T&E wykazali, że "w 2035 roku ponad jedna piąta litu i 65 proc. kobaltu potrzebnego do produkcji nowego akumulatora może pochodzić z recyklingu. Według T&E, wskaźniki recyklingu, które są wymagane na mocy nowej dyrektywy zaproponowanej przez Komisję Europejską, znacznie zmniejszą zapotrzebowanie pojazdów elektrycznych na nowe surowce - czego nie można powiedzieć o konwencjonalnych samochodach". Przyznacie, że zestawienie 30 kg surowców z 17 000 litrów benzyny robi wrażenie. Tyle tylko, że T&E porównuje... dwie zupełnie różne dane. Trochę tak, jakby zestawić ze sobą buty Jarosława Kaczyńskiego i uśmiech Caterine Zeta-Jones. Cechy wspólne? Żadnych. Podobnie jak w raporcie T&E.
Nie trzeba posiadać żadnej wiedzy tajemnej, by mieć świadomość, że akumulator w samochodzie elektrycznym pełni funkcję... magazynu energii. Jest więc po prostu "wiadrem" na prąd - takim samym, jak zbiornik paliwa w samochodzie spalinowym. "Naukowcom" z T&E udało się więc wykazać, że taki zbiornik, w 65 proc. będzie (!) mógł być wykonany z surowców odzyskanych w ramach recyklingu. Świetnie. Warto jednak dodać, że zbiorniki paliwa we współczesnych autach wykonywane są głownie z tworzyw sztucznych, a te - w zasadzie w całości - pozyskać można właśnie z recyklingu. I nie potrzeba do tego rozkopywania połowy Afryki.
Niezależnie jednak czy mowa o autach na prąd, czy zasilanych silnikami spalinowymi, w obu przypadkach kluczowe jest przecież to, co trafia do "baku". I skąd pochodzi. W przypadku Polski grafika przygotowana przez T&E powinna więc zawierać baryłkę obrazującą 17 tys. ton i... hałdę węgla, jaki trzeba spalić, by "czysty" samochód elektryczny mógł pokonać identyczny dystans, co auto spalinowe. Ale, ale...
W raporcie T&E czytamy, że: "Pojazdy elektryczne są również znacznie korzystniejsze dla klimatu, gdyż konsumują o 58 proc. mniej energii niż samochody benzynowe w całym okresie ich eksploatacji. Jak pokazuje narzędzie do analizy cyklu życia T&E, nawet w Polsce, która ma najbardziej emisyjny miks energetyczny w UE, pojazdy elektryczne emitują o 22 proc. mniej CO2 niż samochody benzynowe". Robi wrażenie, prawda? Więc policzmy...
Obecnie około 70 proc. energii elektrycznej w naszym kraju pochodzi ze spalania węgla. Przy ogólnej sprawności bloków energetycznych na poziomie dużo poniżej 40 proc, dostarczenie do domowego gniazdka 1 kWh wymaga wyemitowania przez komin elektrowni około 930 gramów CO2 (dane uśrednione, zależne od jakości surowca i udziału węgla kamiennego i brunatnego). Przeciętne auto elektryczne na pokonanie 100 km potrzebuje dziś około 24 kWh. 1 kWh wystarcza więc na pokonanie dystansu około... 5 km. Wnioski?
W Polskich warunkach, ładowany z domowego gniazdka elektryk, emitować może nawet 170-190 gramów CO2/km. Dla porównania, według Europejskiej Agencji Środowiska w 2019 roku średnia emisja CO2 przez wszystkie zakupione na kontynencie nowe samochody wyniosła - uwaga - 122,4 g/km! Na pierwszy rzut oka 122,4 to mniej niż 190, ale oczywiście możemy się mylić. Nie jesteśmy "ekspertami od środowiska", więc wciąż traktujemy matematykę, jako przedmiot ścisły...
PR
Artykuł pochodzi z kategorii: Naszym zdaniem
Reklama
Reklama
Masz ciekawy temat? Coś Cię drażni? Chcesz coś zmienić?
Napisz do nas